Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/018

Ta strona została przepisana.

Król, którego bystry wzrok spostrzegł zdumie nie[1], malujące się na twarzy senatora, uśmiechną! się dobrotliwie i rzekł:
— Przypominam wam jeszcze raz, iż jesteście w obozie. Są wprawdzie w tym domu sale większe, lecz zajęli je moi pisarze i kuryerowie, których muszę mieć pod ręką. I niech was skromny posiłek nie gorszy, bo wojna wypłoszyła na kilkadziesiąt mil wokoło wszystkich dostawców. Żywimy się od dwóch miesięcy tylko tem, co sami ułowimy lub upolujemy.
Stary niewolnik wszedł ze srebrną miednicą, drugi wniósł na złotej tacy kryształowy dzban i rybę.
Arbogast, myjąc ręce mówił:
— Nie potrzebujecie przy tych ludziach (wskazał oczami na niewolników) nakładać hamulca na myśli i języki. Oni nie drgnęliby nawet, gdyby piorun w dom uderzył. Ponieważ mnie sprawy państwa niepokoją dość często w godzinach spoczynku, przeto wożę z sobą wszędzie dwóch głuchych starców, by moi powiernicy mogli mówić ze mną bez obawy. Zanim jednak otworzycie serca zbolałe, posilcie się nasamprzód i rozgrzejcie się falernem, za którego wiek sędziwy ręczę słowem królewskiem.
Jeden z niewolników postawił przed Arbogastem, który zajął przy stole miejsce pomiędzy senatorami, głowę dzika, chleb, dużą, omszałą amforę i trzy puhary ze szkła aleksandryjskiego.

Kiedy gospodarz i goście zaspokoili pierwszy głód, wziął Juliusz naczynie, napełnione płynem złocistym i rzekł:

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zdumienie.