Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/019

Ta strona została przepisana.

— Twojemu duchowi opiekuńczemu, wielki królu, poświęcam ten napój szlachetny.
Przechylił szybko puhar i wylał połowę wina pod stół, sądząc, że Arbogast nie spostrzegł tego ruchu.
— Mój duch opiekuńczy dziękuje ci za obfitą libacyę — odpowiedział Arbogast, podkreślając głosem wyraz „obfitą.” — Nie zadawaj gwałtu swojemu wstrętowi do wina, chociaż jeden puhar wina nie zaszkodziłby ci po dalekiej drodze.
Podniósł kielich do światła, przyłożył go do ust, roztarł wino językiem na podniebieniu i wypił je aż do ostatniej kropli.
— Wy tam w Rzymie zapomnieliście już, co dobre — mówił, podsuwając niewolnikowi naczynie. — Nawet swojego falerna, którego bogowie dali ludziom w chwili łaskawej, nie umiecie uszanować.
Ale kiedy Konstancyusz uczynił to samo, co on, spojrzał na niego z pod brwi krzaczastych i uśmiechnął się przyjaźnie.
— Cofam obelgę — rzekł. — Mówcie mi teraz o świętej stolicy waszego narodu, o jej smutkach i nadziejach, bo serce moje kocha was, chociaż straciliście dużo z dawnego hartu. Opuszczeni przez imperatorów, skazani przez nowe czasy na zagładę, przypominacie sobie od czasu do czasu, że rozkazywaliście kiedyś światu. Lubię dumę, albowiem ona prowadzi męża do chwały, zaś niewiastę strzeże od hańby. Na cześć Rzymu wychylam puhar drugi.
Wypróżnił naczynie i podstawił je niewolnikowi, który stał za jego plecami z amforą.
I znów wtórował mu Konstancyusz.