Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/021

Ta strona została przepisana.

zamiaru. Mógłbym się co najwyżej za wami u mego wstawić, prosić go o odroczenie wyroku, bo o cofnięciu ostatnich edyktów nie może być mowy. Teodozyusz nie cofa nigdy swoich rozkazów. Rada i pomoc ludzka nie odwrócą już od was ciosu, przygotowanego w Konstantynopolu. Tylko bogowie, usuwając z waszej drogi starszego imperatora, mogliby was ocalić.
— Śmierć Teodozyusza nie zdjęłaby z nas nienawiści Galilejczyków — mówił Juliusz. — Starszego imperatora zastąpiłby młodszy.
Arbogast uśmiechnął się z lekceważeniem.
Dopóki ja żyję, nie grozi wam z tej strony żadne niebezpieczeństwo — odrzekł. — Nie bylibyście mężami, gdybyście się lękali gołowąsego chłopca.
— Temu gołowąsemu chłopcu przybywa po każdym zachodzie słońca nowy dzień, zaś lalt składają się z szeregu dni. Walentynian nie będzie zawsze posłusznem twojej woli narzędziem.
— Władzę nad zachodniemi prefekturami wziąłem z rąk Teodozyusza i tylko on jeden może odwołać moje rozporządzenia, czego nie uczyni, bo wie bardzo dobrze, iż z chwilą, gdybym ja ustąpił ze stanowiska naczelnego wodza, rozszarpaliby barbarzyńcy Gallię, Hiszpanię i Brytanię na strzępy. Cóżby Walentynian robił bezemnie? Ten dzieciak umie się tylko modlić i pokutować za winy niepopełnione. Bo Galilejczycy wyrzucają sobie jakieś grzechy, o których sami nie wiedzą.
— W żyłach tego dzieciaka płynie szalona krew jego ojca, znanego gwałtownika i zabójcy. Opowia-