Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/022

Ta strona została przepisana.

da w Rzymie Winfridus Fabricyusz, że się Walentynianowi twój nadzór sprzykrzył.
Arbogast spojrzał zdziwiony na Juliusza.
— Kogo nazwałeś? — zapytał.
— Mówię o jednym z twoich poddowódców, o Winfrydzie Fabricyuszu.
— Fabricyuszowi powierzyłem w październiku komendę nad legionami środkowej Hiszpanii.
— A w listopadzie przysłał go Walentynian do nas jako wojewodę Italii.
— To być nie może! — zawołał Arbogast gwałtownie.
A jednak mówię prawdę — odparł Juliusz spokojnie.
Nad stołem zapanowało milczenie.
Senatorowie wpatrywali się z powstrzymanym oddechem w króla, który przyłożył puhar do ust i ssał chciwie napój ognisty. Pił długo, a kiedy podstawił niewolnikowi naczynie, był zupełnie zmieniony.
Wyraz jego twarzy, dotąd łagodny, przyjazny, stał się twardy, pionowa zmarszczka uwydatniła się na czole jeszcze więcej, brwi zsunęły się nad nosem, tworząc jedną linię, dolna warga wydęła się pogardliwie.
Rzucił Juliuszowi spojrzenie tak zimne, jak błysk sztyletu i rzekł:
— Jeśli chcesz kłamstwem pozyskać moją pomoc dla waszej sprawy, wracaj natychmiast, skąd przybyłeś, abym nie zapomniał o obowiązkach gospodarza. Dusza moja nienawidzi podstępu.
Groźba nie przeraziła Juliusza.