Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/024

Ta strona została przepisana.

krwawego pola i rwał ręką niezręczną przędzę jego planów.
Obrażona duma władcy i wodza ogarniała duszę Arbogasta płomieniem trawiącym.
W ten ogień złowrogi wpadały słowa Juliusza, jak krople oliwy.
— O ile mogę wnioskować z tego, co słyszałem po drodze — mówił senator wolno, cedząc słowo po słowie — zamierza cię Walentynian usunąć zupełnie od rządów. Korzystając z twojej długiej nieobecności, wziął sam ster państwa w ręce nieudolne. Zakopany w śniegach Allemanii, odcięty od świata, nie wiesz, co się dzieje w Wiennie. Podobno ściąga Walentynian do swojej stolicy wszystkie legiony Gallii, aby złamać twój gniew sprawiedliwy siłą, gdybyś się nie chciał poddać jego rozkazom. Czekają cię po ukończeniu wojny niespodzianki, na które twoja cnota żołnierska nie zasłużyła. Sława wodza drażniła po wszystkie czasy zazdrość imperatorów.
Drżąca ręka Arbogasta gładziła brodę coraz szybciej.
— Legiony Gallii powinny być już blisko mojego obozu — rzekł. — Posłałem po nie Arbitria. Dziś, jutro przybędą.
— Jeśli ci legiony Gallii są potrzebne do zwycięstwa, cofnij się, dopóki jeszcze czas, ku południowym granicom Allemanii, bo zdaje mi się, że czekasz daremnie na pomoc z Wienny.
— Byłaby to zdrada państwa! — zawołał Arbogast.
Senator wzruszył ramionami.