Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/027

Ta strona została przepisana.

— Jeszcześ tu? — krzyknął Arbogast, chwytając za puhar.
— Arbitrio wrócił przed chwilą, królu — mówił Eugeniusz pobladłemi ustami — i czeka na twoje rozkazy.
Arbogast postawił puhar na stole i wyrzekł spokojniej:
— Arbitrio? Niech wejdzie...
Kiedy Eugeniusz znikł za kotarą, ukazał się młody trybun wojskowy w srebrnej zbroi, ze złoconym szyszakiem na głowie. Wzrostu wysokiego, szeroki w ramionach, z twarzą, pociętą przez mróz i wichry, był wcieleniem zdrowia i siły cielesnej. Jasne włosy i rudawa broda zdradzały pochodzenie germańskie.
Wyprostował się na progu i czekał na zapytanie wodza:
Arbogast wpatrywał się w niego z takiem wytężeniem, jakby się chciał wzrokiem wedrzeć do tajników jego mózgu. Lękał się widocznie złej nowiny. Opóźniał ją... Szukał na twarzy swojego posła zaprzeczenia wiadomości, przywiezionych przez Juliusza.
Ale kiedy nieruchoma twarz Arbitria nie mówiła nic, odezwał się głosem stłumionym, w którym drżała ukryta obawa:
— Nie wątpię, że legiony Gallii ciągną twoim śladem.
— Legiony Gallii nie wyruszyły dotąd z obozów zimowych — odpowiedział trybun.