Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/033

Ta strona została przepisana.

— Już wam wszystko opowiedziałam — mruknęła. — W gardle mi zaschło.
Szybko podał jej najbliższy żołnierz wydrążony róg bawoli napełniony sokiem jęczmiennym.
— Odwilż, matko, gardło i uciesz nasze serca starą powieścią. Widziałaś tyle świata i słyszałaś tyle dziwnych rzeczy.
Kobieta, nie odrywając wzroku od ognia, kiwała głową.
Widziałam dużo świata i słyszałam dużo dziwnych rzeczy mówiła półgłosem, jakby do siebie — tak, tak... Pieścili mnie w Rzymie i w Konstantynopolu panowie, obsypani drogiemi kamieniami, przemawiali do mnie gładkim językiem, nazywali swoją ukochaną... Ale lata zgasiły blask moich oczu, wysuszyły ciało, przerzedziły włosy i teraz piorę wasze grube tuniki, łatam płaszcze, bo wierzyłam owym lśniącym wężom.
Przyłożyła róg do ust i piła.
Po jakimś czasie zaczęła bezdźwięcznym głosem starości:
— Chcecie starej powieści? Słuchajcie, co spotkało króla Hilderyka... Był dawno temu... o bardzo dawno... najstarsi ludzie nie pamiętają kiedy... młody, jak wiosna w lesie, piękny, jak polanka, skąpana w blaskach miesiąca, waleczny, iż mu tylko bóg wojny dorównywał... był król Hilderyk, wolnych Franków wódz ukochany. Gdy skinął mieczem i zadął w srebrny róg, poruszyły się lasy na dwieście mil wokoło. Z tysięcy siół ciągnęli zbrojni mężowie i szli za swoim królem, jak idą łanie za jeleniem — posłuszni, oddani. Szli wszędzie, na wschód i zachód,