Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/035

Ta strona została skorygowana.

nego narodu, który już miecza i tarczy sam dźwignąć nie potrafi. Głupcy! Kiedyż zrozumiecie nareszcie, że nie imperator jest panem cesarstwa, lecz wy...
Żołnierze zerwali się na równe nogi... Do ogniska zbliżał się Arbogast.
Baba, ujrzawszy króla, splotła ręce nad głową, jak gdyby ją chciała zasłonić przed ciosem. Podburzała żołnierzów rzymskich przeciw imperatorowi, na którego orły przysięgli... Dopuściła się zbrodni, karanej w obozie, podczas wojny, śmiercią na palu.
Skulona, złamana przerażeniem, czekała na wyrok, jęcząc zcicha.
Lecz stała się rzecz niespodziewana... Arbogast popatrzył na babę i żołnierzów jakimś dziwnym wzrokiem i poszedł dalej, nie rzekłszy słowa.
Snuł się wzdłuż murów z oczami, spuszczonemi w ziemię, głuchy na wołanie straży, które podawały sobie na widok króla hasła nocne. Czasem zatrzymywał się, spojrzał w niebo gwiaździste, szeptał i posuwał się dalej,[1]
W jego sercu brała się obrażona duma za barki z uczciwością. Wolny Frank, potomek nieprzejednanych wrogów cesarstwa rzymskiego, mocował się w nim ze sprzymierzeńcem Teodozyusza.
Kiedy wrócił do domu, zapytał wywoływacza, który drzemał na ławie w przedsionku:
— Czy się przesławny Eugeniusz już udał na spoczynek?

— Przesławny Eugeniusz pracuje jeszcze, boski panie — odpowiedział niewolnik na klęczkach.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast przecinka powinna stać tutaj kropka.