Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/040

Ta strona została przepisana.

— Drżą z niecierpliwości, aby mi dowieść, że nie lękają się bogów.
— Nasze niewolnice?
— Służbę żeńską wysłałem już wczoraj na noc do Luny. Towarzyszy jej Hermanryk.
— A lektyki, łoża, kobierce, posadzki?
Hermanryk zabrał z sobą całe urządzenie domu.
— Więc jutro, zaraz po wschodzie słońca?
— Jutro ze świtem udaje się świątobliwa Fausta Auzonia do Tibur. Osoby jej strzeże jeden tylko liktor i dwóch niewolników. Rzymianie wierzą, iż góry, rzeki i kamienie przydrożne bronią kapłanki Westy przed napaścią.
Zapytania i odpowiedzi wypadały z ust wojewody i Teodoryka szybkie, ciche, jakby strwożone. Mówiąc, oglądali się ciągle na drzwi.
Zamilkli.
Twarz wojewody oblał ciemny rumieniec; jego serce rzucało się gwałtownie w klatce piersiowej.
Jutro starga on kajdany, które przykuwają westalkę do przeszłości rzymskiej, a reszty dokona jego miłość. Nie odda już Fausty nikomu, nikomu... Jedna śmierć wydrze ją z jego objęć...
Lecz gdyby owi zbrodniarze, którzy ją mają porwać, zdradzili jej kryjówkę?...
Wojewoda zamyślił się. Jego brwi ściągnęły się, nadając twarzy groźny wyraz. Zbliżył znów głowę do głowy Teodoryka i mówił:
— Wdzięczność zbrodniarzów bywa zmienna, jak wdzięczność drapieżnych zwierząt. Oswojony wilk kąsa dziś rękę człowieka, którą wczoraj lizał.