Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/042

Ta strona została przepisana.

A kiedy się Teodoryk mimo wyraźnego wezwania nie oddalał, zapytał:
— Miałżeby cię w ostatniej chwili ogarnąć lęk nierozumny?
— Już wam mówiłem, panie, że mnie duchy przodków wołają do siebie — odpowiedział starzec, spoglądając z troską na pana. — Czegóż miałbym się lękać? Śmierci? Żołnierz i sługa, ginąc za wodza i pana, zamyka dobrze swój żywot.
— A jednak pokryły chmury twoje czoło.
— Nie obawa o te kilka lat, które mi jeszcze na ziemi zostają, uprzędła owe chmury.
— Lękasz się o mnie?
— Jakiś głos wewnętrzny mówi mi, że szczęście nie wykwitnie dla was z tego gwałtu.
— Twój głos kłamie! — zawołał wojewoda.
— Głos wewnętrzny kłamie zawsze, gdy jego przestrogi stają na drodze ludzkich namiętności. Lecz przyszłość świadczy, że poddały go przyjazne duchy człowieka.
Teodoryk wyciągnął ręce do wojewody i mówił ciepło:
— Nie gniewajcie się, panie, że stare moje oczy nie chciałyby patrzeć na waszą rozpacz. To służebnica bogów, to dziewica poświęcona, której pożądliwość męża nie powinna splamić. Potrzebaż koniecznie waszej młodości pieszczot kapłanki Westy? Tyle pięknych kobiet stworzył Dobry Pasterz dla rozweselenia serc wojowników.
— I głupców i tchórzów stworzył Dobry Pasterz wojsko niezliczone — wybuchnął wojewoda, obrzucając Teodoryka spojrzeniem wzgardliwem. —