Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/044

Ta strona została przepisana.

A jednak dochodził z dworu wyraźnie szum wichru, to cichy, to głośniejszy.
— Dowiesz się, co to takiego? — rzekł wojewoda.
Zanim Teodoryk zdążył wykonać rozkaz pana, rozległy się w przedsionku ciężkie kroki i do sali wpadł setnik allernański.
— Bunt, bunt!... — wołał, ujrzawszy Fabricyusza. — Całe miasto... Rzymianie...
Był czemś tak przerażony, że zapomniał o oddaniu wodzowi honorów wojskowych. Pokazywał ręką na ulicę, gestykulował.
— Rzymianie... ogromna fala... całe morze... — mówił, połykając zgłoski.
Pośpiech plątał mu myśli, rwał wyrazy, tamował oddech.
— Co się stało? — zapytał Fabricyusz spokojnie.
— Bunt, bunt!... — bełkotał setnik.
— Jaki bunt? — fuknął teraz Fabricyusz. — Czy ci wino rozum odebrało? Mów do mnie językiem trzeźwego męża!
Podniesiony głos wojewody wrócił setnikowi przytomność. Wyprostował się, dotknął prawicą rękojeści miecza i opowiadał jednostajnym tonem podkomendnego.
— Poselstwo, wysłane przez senat do Konstantynopola, wróciło dziś rano do Rzymu. Przesławni ojcowie przywieźli odpowiedź odmowną. Imperator Teodozyusz nie cofnął ostatniego edyktu. Lud, dowiedziawszy się o skutku poselstwa, wyległ na ulice i grozi świątyniom chrześciańskim...