Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/059

Ta strona została przepisana.

suche, kawałami z piersi wypadające łkanie wstrząsało jego ciałem.
Kiedy tak leżał, zdeptany, nędzniejszy od schłotanego niewolnika, zbliżyła się do niego biała postać. Nikomachus Flawianus schylił się nad przyjacielem, dotknął jego ramienia i wyrzekł głosem przyciszonym:
— Podnieś się i bądź mężem! Przyszły wiadomości od Juliusza.
Symmachus zerwał się z kolan.
— Od Juliusza? — szepnął.
Blask radości rozjaśnił jego twarz stroskaną.
— Juliusz był u Arbogasta? Widział się z nim, mówił z nim? O, gdyby Arbogast...
— Juliusz był u Arbogasta w Totonis, skąd udał się do Wienny, aby poprowadzić dalej dzieło rozpoczęte — odpowiedział Flawianus. — Z drogi wzywa nas do cierpliwości i przysyła słowa nadziei. Donosi, że duszę Arbogasta trawią już płomienie podrażnionej dumy. Z tych płomieni wykwitnie dla nas zbawienie.
— O, gdyby Arbogast... — powtórzył Symmachus, chwytając rękę Flawiana.
— Gdyby się Juliuszowi udało przeciągnąć Arbogasta na naszą stronę — mówił Flawianus — zwróciłyby się groźby Teodozyusza na niego samego. W połączeniu z Arbogastem złamiemy potęgę prefektur wschodnich bez wielkich wysiłków.
— A bez Arbogasta?
— Bez Arbogasta wezwiemy pomocy naszych bogów.