Jeszcze było na dworze szaro, kiedy się nazajutrz bramy Atrium Westy otworzyły i na ulicę wyszła Fausta Auzonia, ubrana w zwykłe suknie kapłanki. Tylko zamiast jedwabnego, szkarłatnego płaszcza, miała na sobie długą opończę z grubej, białej wełny.
Spojrzała w niebo. Lekkie chmury, rozwiane, jak mgły, przeciągały wolno nad miastem. Od wschodu płynął chłodny wiatr, który wnikał aż do kości.
Przed bramą czekał na westalkę rydwan, zaprzężony w cztery białe konie.
W chwili, kiedy Fausta wchodziła na wóz, nadleciały z lewej strony trzy gołębie, okrążyły Atrium Westy i znikły za murami świątyni Jowisza.
Służba wysunęła przed siebie wielkie palce rąk, odżegnywając zła wróżbę. Fausta pochyliła głowę i modliła się szeptem.
— Do Tibur! — rozkazała.