Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/063

Ta strona została przepisana.

Już znikł rydwan na zakręcie ulicy, a ów mąż stał jeszcze na tem samem miejscu, ścigając westalkę wzrokiem pożądliwym. Kiedy turkot kół zamilkł, odsunął kaptur i oddalił się szybko.
Był to Fabricyusz.
Przez całą noc nie zmrużył oka. Niepokój spłoszył go z łoża i wypędził z domu. Straże, rozstawione na Palatynie, dziwiły się gorliwości wodza. Po kilka razy wracał do nich, pytał o hasło, gromił bez powodu, odzywał się, jakby nie słyszał odpowiedzi i biegł dalej.
Zbliżał się ostrożnie do Atrium Westy, okrążał schronisko dziewic, nasłuchiwał, zapominając o własnem bezpieczeństwie. Z pierwszym brzaskiem budzącego się dnia stanął na drodze, która prowadziła do Tibur i czekał.
Po wypadkach wczorajszych nie był pewny wyjazdu Fausty. Może ją arcykapłan zatrzyma w mieście, może ona sama nie będzie chciała opuścić świątyni w chwili groźnej...
Gdyby zmieniła termin, spełzłby na niczem plan porwania, obmyślony i przygotowany z takim trudem. Najęci przez Teodoryka oprawcy mogliby się cofnąć, jakaś inna nieprzewidziana przeszkoda mogłaby uwolnić westalkę z sieci zastawionych.
Obawy te odebrały Fabricyuszowi sen. Przeto, ujrzawszy Faustę, odetchnął swobodniej. Lecz trawiący niepokój nie odstąpił go zupełnie.
Wyjazd westalki był dopiero początkiem przedsięwziętego dzieła. W godzinach rannych ciągną do Rzymu tłumy wieśniaków. Teodoryk może nie znaleźć miejsca dogodnego do napadu, a wówczas...