Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/066

Ta strona została skorygowana.

wie panują jeszcze w Rzymie, a oni czuwają nad bezpieczeństwem swoich służebnic.
Pocałowała Porcyę w głowę.
— Jutro oczekuję cię w Atrium, abym ci mogła za dobroć podziękować.
— Weź mnie z sobą, świątobliwa pani — prosiła Porcya.
— Chcesz mnie bronić przed owym ogromnym jastrzębiem? — mówiła Fausta z uśmiechem. — Jeśli on taki mocny, jak ci się we śnie przedstawił, to porwałby i ciebie razem ze mną, a tegoby mi Konstancyusz Galeryusz nigdy nie przebaczył. Nie powstrzymuj ranie, dziecino, bo Helios wysyła już przed sobą różowopalcą Jutrzenkę, zaś drogę do Tibur przedłużają pagórki.
Kazała liktorowi przenieść Porcyę na jej rydwan i wjechała w bramę.
Straż opuściła przed nią miecze, setnik powitał ją okrzykiem, jak wodza.
Droga do Tibur biegła wzdłuż wąskiej rzeki, zaginając się i kręcąc razem z nią. Z początku otaczały ją z obu stron gęsto domy ogrodników, którzy zaopatrywali stolicę w jarzyny. Na trzeciej mili rozprzęgał się łańcuch zabudowań, coraz to luźniejszy. Zasłonięte klombami cyprysów i kasztanów, świeciły już tylko jasne wille, schroniska letnie bogatszych kupców rzymskich.
I wozy, które ciągnęły zrazu sznurem, stały się rzadsze. Biała opaska westalki i wstęgi, unoszone wiatrem, powstrzymały ich szybki bieg zdaleka. Podróżni, spieszący do Rzymu, czekali z nachylonemi głowami dopóty, dopóki ich orszak kapłanki nie