Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/072

Ta strona została przepisana.

Obejrzała się... Jeden z jej niewolników tarzał się we własnej krwi, drugi bronił się przeciw dwom napastnikom.
Wydobyła z za tuniki sztylet, lecz w tej samej chwili skoczył ktoś na jej rydwan, zarzucił jej na głowę opończę i dwoje silnych ramion objęło ją, uniosło.
W kilka minut potem pędziły kareta i wóz drogą boczną ku północy. Gęste kłęby kurzu zakryły wkrótce uciekających.
Ani napastnicy, ani napadnięci nie zauważyli, że przerażone oczy jakiegoś starca patrzyły na gwałt, dokonany na westalce.
Za kępką krzaków siedział żebrak, który łatał sobie przyodziewek. Gdy kareta znikła w oddali, wyszedł z ukrycia, włożył trupy liktora i niewolników na rydwan, odciął zabitego konia i ruszył ku Rzymowi.


∗             ∗

Kiedy się to działo na połowie drogi do Tibur, doświadczał w Rzymie, w obozie za miastem, wojewoda cierpliwości swoich żołnierzów. Odbywszy z nimi zwykłe ćwiczenia, kazał im naśladować szturm na warownię. Biegł sam pieszo na czele strony zaczepiającej i rzucał się na wrzekomych przeciwników z taką wściekłością, jak gdyby byli rzeczywistymi nieprzyjaciółmi. Wdzierał się po drabinie na mury, zdobywał maszyny oblężnicze, łajał opieszałych lub niezręcznych, krzyczał, karał.