Na wschodach świątyń, przed posągami ubóstwionych imperatorów, leżały kobiety z rozpuszczonemi włosami. Sklepy i warsztaty zamykano z pośpiechem, drobni handlarze zwijali swoje stragany.
Fabricyusz czuł, że ten popłoch stoi w związku z Faustą Auzonią i niepokój coraz większy plątał jego myśli.
— Może się broniła... może ją zranili... zabili... może wyrwała się z rąk napastników i wróciła do Rzymu?...
Skinął na pachołka miejskiego.
— Widzę, że miasto przyodziewa się w żałobę — odezwał się, gdy pachołek nadbiegł. — Czyby kto znaczny dokonał życia?
— Bogowie zesłali na Rzym wielkie nieszczęście, znakomity panie! — odpowiedział pachołek.
— Nieszczęście?
Fabricyusz silił się na spokój.
— Nieszczęście, mówisz? — powtórzył głosem bezdźwięcznym. — Czyby anioł śmierci dotknął skrzydłami swojemi którego z senatorów?
Powstrzymał oddech i czekał, chociaż niecierpliwość grała na jego nerwach, jak wiatr na liściach osiki.
— Jacyś złoczyńcy napadli na drodze tiburtyńskiej świątobliwą Faustę Auzonię i uprowadzili ją na północ.
Pachołek podniósł ręce do góry i zawołał z głębi duszy:
— Niech będą przeklęci! Niech ich ziemia wyrzuci po śmierci, aby nie mieli spokoju w krainie
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/074
Ta strona została przepisana.