Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/080

Ta strona została przepisana.

nagły mróz pochwycił. Chciał uciekać — trwoga przykuta jego nogi do ziemi; chciał wołać o pomoc, — przestrach zamknął mu gardło.
Z rozchylonemi ustami, z szeroko otwartemi oczami zawisł całą duszą na wzroku Fabricyusza, sparaliżowany jego groźbą.
Przez kilka chwil patrzyli ci dwaj ludzie na siebie z powstrzymanym oddechem. Potem zaczął wojewoda:
— Jako człowiek chytry, powinieneś był wiedzieć, że tajemnica możnych zabija takich nędzników, jak ty. Śledziłeś kroki moje i Teodoryka, aby sobie zarobić: na własny dom i własną niewolnicę. Będziesz miał dom najbezpieczniejszy, bo cię z niego już nikt nie wypędzi...
Grek rzucił się na kolana i jęczał:
— Nie wiem nic... nie wiedziałem nigdy nic... nie będę nigdy nic wiedział... Kłamałem... zgrzeszyłem... Faustę Auzonię porwali handlarze niewolników... Widziałem ich... mówiłem z nimi wczoraj... znam ich bardzo dobrze... Miej litość nad nędzarzem... Taki robak, jak ja, nie może nic wiedzieć... nie znajdzie nigdzie wiary... zmiłuj się, prześwietny, boski, wieczny, najwieczniejszy panie...
I wił się u nóg wojewody.
Lecz ten mówił z okrutnym spokojem sędziego, który wygłasza wyrok śmierci:
— I ty, taki bystry, sądziłeś, że Winfridus Fabricyusz odda się w twoje brudne ręce, jak baran skrępowany? Ty, taki przebiegły, wierzyłeś, iż będę chciał zależeć od twojej łaski — od łaski szpiega i zdrajcy? Jakiś ty głupi, mądry Greku. Módl się,