Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/087

Ta strona została przepisana.

żone z rubinów, iskrzyły się na ich złoconych szyszakach i tarczach, jedwabne, żółte płaszcze szeleściły za każdem ich poruszeniem.
Do jednego z nich, którego wyróżniał od innych pas purpurowy, zbliżył się Juliusz i rzekł:
— Kajus Juliusz przypomina się znakomitemu Rikomerowi.
Znakomity Rikomer, setnik „domowników,” spostrzegłszy senatora, nie zmienił nawet postawy. Oparły plecami o filar, odezwał się niedbale:
— Mówiono mi, że wróciłeś do Rzymu.
— Z Rzymu do Wienny nie wiedzie droga daleka. Przybyłem, aby sobie wyjednać posłuchanie u naszego boskiego pana.
To będzie trudno. Jego Wieczność przygotowuje się obecnie do przyjęcia świętego chrztu. Sam biskup medyolański ma dokonać obrządku.
— Słyszałem, że nabożne przygotowania nie odwracają myśli naszego pana od spraw państwa.
— Sprawy bieżące załatwiają komesowie.
Rikomer spoglądał przez zmrużone powieki na Juliusza. Lekceważący uśmiech igrał na jego ustach.
Juliusz stanął tuż obok niego i mówił głosem zniżonym:
— Pamiętam, że podobały ci się kiedyś moje klacze hiszpańskie. Jeśli nie zmieniłeś gustu, będę bardzo szczęśliwy, gdy je wprzężesz do swojego rydwanu.
W oczach Rikomera zaświecił przelotny błysk radości. Mimo to odrzekł obojętnie, jak gdyby mu hojny dar nie sprawił żadnej przyjemności.