Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/097

Ta strona została przepisana.

brażenia o takiej dziczyźnie. Srogo ukarali mnie bogowie za obelgę, którą rzuciłam Rzymowi w chwili wyjazdu. U nas inaczej. U nas są jeszcze mężowie rozumni, pobłażliwi i hojni, u nas umieją jeszcze płacić za obietnice rozkoszy tysiącami, krociami.
Niechętnie spojrzeli senatorowie na histryonkę. Przypominając im zdrowie duchowe nowych ludów, dotknęła ich mimowoli boleśnie.
— A tu co? — paplała Emilia dalej. — Imperator, młody, przystojny, zamyka się po całych dniach z kapłanami i zabawia się świątobliwą gadaniną; panowie barbarzyńcy chodzą po ulicach zachmurzeni, poważni, jak gdyby mieli we wnętrznościach wcielony obowiązek, niewiasty zasłaniają sobie oczy, gdy mnie spotykają, motłoch wytyka mnie palcami. Tylko ta obłudna, chciwa hałastra dworska ciśnie się do mnie, i to chyłkiem wieczorami. Cóż to? Zbrodniarką jestem, albo starą, brzydką babą, której trzeba unikać, by nie zadała jakich czarów? Zadaję ja czary, ale słodkie, rozkoszne. Jeszcze one nikomu nie obrzydły.
Pokazała w zalotnym uśmiechu białe, drobne zęby.
— Może i wielki podkomorzy należy do twoich wielbicielów? — zapytał Juliusz.
— Jakżeby inaczej? — odrzekła Emilia. — Kręci się koło ranie ta cała hałastra dworska bez przeszłości i bez jutra. Zbiegło się to robactwo z różnych stron cesarstwa, wylazło ze wszystkich nor, w których mieszkała nędza z nikczemnością, zdobyło sobie pochlebstwem, kłamstwem, szpiegostwem, cierpliwością psów kącik w pobliżu tronu, odpędziwszy