Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/099

Ta strona została przepisana.

nej pociechy. Wiem, że posilacie się skromniej od moich niewolników. Pragnę tylko patrzeć na twarze rzymskie i słuchać mowy rzymskiej. Oto moje więzienie.
Zrobiła minkę proszącego dziecka i uderzyła młotkiem w bramę ogrodu, w którym znajdowała się mała willa.
Kiedy znikła w domu, posławszy jeszcze z progu senatorom od ust ręką pocałunek, odezwał się Galeryusz:
— Możnaby wyzyskać stosunki tej zalotnicy i jej nienawiść do urzędników dworskich do naszych celów.
— Właśnie o tem myślę — odrzekł Juliusz. — Gdyby się nam udało podrażnić tego rudego kota, jak Emilia podkomorzego nazywa, przeciw Arbogastowi, byłaby połowa dzieła dokonana. Najbliższy ucha Walentyniana, wtajemniczony w jego zamiary, znalazłby podkomorzy łatwiej odemnie drogę do jego ambicyi i podejrzliwości. Trzeba być koniecznie u Emilii.
W zajeździe pod „Czerwonym jeleniem,” gdzie Juliusz i Galeryusz stanęli, czekał na nich kuryer rzymski. Posłaniec Flawiana, ujrzawszy senatorów, oddał im z pośpiechem pargamin, związany złotym sznurem.
Juliusz otworzył pismo Flawiana i czytał. Skończywszy, wrócił do początku i przebiegał powtórnie list oczami, jakby się chciał przekonać, że go wzrok nie mylił. Twarz jego była spokojna. Brwi tylko ściągnęły się nieznacznie. Flawianus donosił o porwaniu Fausty.