— Trzeba, ale jak? — mówił Juliusz, spoglądając na Galeryusza z uśmiechem pobłażliwym. — Gniew nie wskaże drogi do kryjówki Fausty Auzonii, nie wyśledzi złoczyńcy.
— Porwali ją Galilejczycy...
— Niezawodnie, ale kto? Galilejczyków jest w cesarstwie tysiące tysięcy.
Galeryusz milczał bezradny.
— Ty krzyczysz ciągle — mówił Juliusz — a ja myślę. Czy chcesz wiedzieć, kto porwał Faustę?
Galeryusz wytrzeszczył na niego pytające oczy.
— Czy pamiętasz owe odwiedziny Fabricyusza w Atrium Westy? Przypomnij sobie dobrze zachowanie się wojewody.
— Pożerał Faustę wzrokiem pożądliwości — bąknął Galeryusz. — Pamiętam. Nie chciał odejść, chociaż nie byliśmy dla niego uprzejmi.
— Więc kto porwał Faustę?
— Fabricyusz!
— A widzisz, że czasem lepiej spokojnie pomyśleć, aniżeli głośno krzyczeć — mówił Juliusz. — Powiem ci za kilka godzin, co należy uczynić, aby Fausta wróciła do swojego świętego urzędu. A teraz każ podać śniadanie.
Księżyc srebrzył już dachy Wienny, kiedy senatorowie zastukali do drzwi Emilii. Otworzył im ten sam niewolnik, który strzegł w Rzymie wejścia do domu histryonki.
W przedsionku szepnął Juliusz Galeryuszowi:
— Gdybyśmy zastali u Emilii którego z urzędników dworskich, panuj nad swoją twarzą i ruchami.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/101
Ta strona została przepisana.