Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/104

Ta strona została przepisana.

jak u siebie. Widzieliście, iż się już grzeszni śmiertelnicy zaczynają do mnie modlić na klęczkach.
Spojrzała na podkomorzego, który, odpowiedziawszy lekkiem pochyleniem głowy na uprzejmy ukłon senatorów, rozłożył się nieproszony na jedynej sofie, jaka się znajdowała w pokoju.
Emilia podsunęła sama swoim gościom krzesła.
— Dawno opuściliście Rzym? — pytała. — Opowiedzcie mi, co grają od Nowego Roku w teatrze? Czy jesteście zadowoleni z mojej następczyni? Nie sądzę, żeby ta ciężka krowa potrafiła odtworzyć wielkie postacie tragedyi greckiej. Liwia nie umie nawet na koturnach chodzić.
— Nie możemy pod tym względem zaspokoić twojej ciekawości — odpowiedział Juliusz — gdyż wyjechaliśmy z Rzymu w pierwszej połowie listopada roku zeszłego. Mamy za sobą drogę uciążliwą. Byliśmy na północnym skraju Allemanii, w Totonis, u króla Arbogasta.
Mówiąc, śledził z pod czoła podkomorzego.
Dygnitarz dworski słuchał uważnie.
— Przybył do Rzymu młody wojewoda, jakiś Winfridus Fabricyusz, Alleman, czy Frank, bo tych nowych Rzymian mnoży się tyle z najrozmaitszych stron, iż niewiadomo nigdy, z jakiego narodu pochodzą — ciągnął Juliusz dalej — i zaczął się u nas zachowywać, jak w kraju zdobytym. Zawieźliśmy na niego skargę do Arbogasta.
— I cóż wam Arbogast odpowiedział? — zapytał podkomorzy, unosząc się na poduszkach.
— Odpowiedział nam, że odwoła Fabricyusza z Rzymu i wróci wkrótce do Wienny, aby tu zrobić