porządek. Nie domyślam się zupełnie, co ma ów porządek znaczyć, wiadomo bowiem wszystkim wiernym poddanym Jego Wieczności, iż w Wiennie rozkazuje boski Walentynian. Czyby ten dumny barbarzyniec chciał swoją wolę narzucać naszemu panu?
Podejrzliwie, nieufnie wpatrywał się podkomorzy w twarz senatora, ale ta twarz była tak spokojna, iż nie można było z niej nic wyczytać.
— Doczekaliśmy się czasów szczególnych — mówił Juliusz głosem obojętnym, jak gdyby opowiadał rzecz najzwyklejszą. We wschodniej połowie cesarstwa rządzą właściwie Gotowie, w zachodniej Frankowie. Arbogast rozmawiał z nami językiem imperatora. Dowiedziawszy się o nominacyi Fabricyusza, szalał z wściekłości. Groził wszystkim wiernym sługom naszego pana, miotając się głównie przeciw najbliższemu otoczeniu Jego Wieczności. „Tych podłych lisów galilejskich, tę plugawą hałastrę dworską — wykrzykiwał zuchwały barbarzyniec — rzucę psom na pożarcie. Oczyszczę Wiennę z przybłędów bez zasług, rozpędzę na cztery wiatry bandę pochlebców, kłamców i łapowników, ustroję wszystkie kasztany w alei, wiodącej do pałacu imperatora, komesami, wojewodami, podkomorzymi, łowczymi...”
Wielki podkomorzy usiadł na sofie. Brzydki uśmiech pełzał po jego ustach.
— Śmiałe są twoje słowa, senatorze — odezwał się.
Juliusz wzruszył ramionami.
— Powtarzam tylko to, co słyszałem — odparł i dziwię się, iż pozwoliliście się Arbogastowi tak rozpanoszyć.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/105
Ta strona została przepisana.