Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Emilia, odgadłszy, że Juliusz zapuszcza z ukrytym celem zatrute żądło w duszę podkomorzego, nic wtrącała się do rozmowy. I ona słuchała uważnie, nalewając w puhary stuletnie wino, które przyniósł niewolnik.
— Czy powtórzyłbyś to, co mnie mówisz, Jego Wieczności? — zapytał podkomorzy.
Bez wahania odpowiedział Juliusz:
— Właśnie w tym celu przybyłem do Wienny. Oburzyła mnie pycha Arbogasta.
Twarz jego była ciągle spokojna, głos niezmiennie równy, obojętny.
— Nie wiem, coś ty zawinił Arbogastowi — mówił, cykając wino po kropelce — gdyż głównie ciebie upodobała sobie jego nienawiść. Obiecuje on ci taniec z niedźwiedziami na arenie amfiteatru.
Podkomorzy drgnął i podniósł się żywo z sofy.
— Potańczy z nim przedtem król Frawitta — mruknął. — Postaraliśmy się o to, żeby Arbogast nie wrócił do Wienny. Zanim śniegi stopnieją, nie zostanie po jego Frankach ani śladu. Świeżych posiłków nie wyślemy.
— Frawitta potańczy z Arbogastem, ale na biesiadzie przyjacielskiej. Arbogast zawarł z nim pokój.
Puhar w ręku podkomorzego zaczął się trząść. Wino przelało się przez jego brzegi.
Powiernik Walentyniana stanął tuż obok Juliusza i wlepił w niego przerażone oczy.
— Czy bierzesz tę wiadomość na swoją odpowiedzialność? — zapytał, pobladłszy. — Boski imperator ukarałby cię surowo za kłamstwo lekkomyślne.