Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/107

Ta strona została przepisana.

— Bytem przy tem, jak Arbogast wysyłał do Krawitty poselstwo z darami i słowem pokojowem. Za kilka tygodni stanie naczelny wódz siły zbrojnej zachodnich prefektur pod bramami Wienny. Przygotujcie dla niego łuk tryumfalny, aby miał gotową szubienicę dla tych, których szczególnie umiłował.
Podkomorzy, który pił wino, zachłysnął się. Spojrzał na senatora wzrokiem węża i pożegnał się z Emilią.
Poszedł za nim gruby śmiech Galeryusza i wesoły histryonki.
— Łoża wygodnego nie usłały mu na noc dzisiejszą twoje nowiny — zawołała Emilia.
A ująwszy rękę Juliusza, mówiła:
— Z tego, co słyszałam, domyślam się, że przybyliście do Wienny z zamiarem rozbudzenia gniewu Walentyniana. Nie pytam, do czego wam ten gniew potrzebny, nie żądam dopuszczenia do tajemnicy, proszę tylko, błagam: nauczcie mnie, co mam uczynić, aby ta hołota dworska tańczyła z niedźwiedziami i lwami na arenie amfiteatru. Będę klaskała, jak opętana i nie podniosę ręki do góry, o nie! Hołota! Chcą mnie zmusić do uległości, mnie, u której stóp przecinali sobie żyły patrycyusze rzymscy. Nazywają mnie rozpustnicą, cudzołożnicą... Łotry!
— Jeżeli chcesz sobie zasłużyć na wdzięczną pamięć Rzymu — rzekł Juliusz — mów każdemu z dworaków, że Arbogast zaprzysiągł wszystkim zausznikom Walentyniana hańbę i śmierć okrutną. Powtarzaj im to ciągle, strasz ich karą Arbogasta przy każdem spotkaniu, drażnij ich tchórzostwo,