Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/113

Ta strona została przepisana.

one zawsze po nad szarym tłumem i tylko wybranym dano zbliżyć się do ich wyżyn. Samolubstwo Konstancyusza, okrucieństwo Walentyniana, gwałtowność Teodozyusza, chciwość chciwych, nieszlachetność nieszlachetnych równoważą cnoty waszych męczenników i mężów świątobliwych. Wiem o tem i nie czynię twojej wierze zarzutu z grzechów jej wyznawców. I na ołtarzach rzymskich składają ofiary ręce, splamione krwią niewinną. Potrącając o występki chrześcian, chcę tylko myśli twoje nawrócić z drogi, na której nie dojdziesz nigdy do tajników duszy oświeconej. Mówisz mi od miesiąca, że wasza nauka usunie stanowczo wszystkie błędy przeszłości i wypali z krwi śmiertelnika pożądania nieczyste, a ja nie widzę naokoło siebie żadnej zmiany. Bo człowiek będzie zawsze najdrapieżniejszem ze zwierząt, nienasyconem w chciwości swojej, będzie się zawsze okłamywał, pokrywając swoją nędzę chytrem, giętkiem słowem. Tu i owdzie błyśnie od czasu do czasu jakaś głowa jasnowidząca, zabije jakieś wielkie serce — nieśmiertelnych bogów odblask przelotny — lecz tych synów nieba mordują dzieci ziemi. I wasz Mistrz umarł śmiercią okrutną.
Oparłszy głowę na dłoni, zapatrzyła się Fausta przed siebie, wsłuchana w szmer morza, które szło bezustannie z południa na północ, jakby chciało przerwać oprawę skalistą i rozlać się po okolicy.
Nie zaszłoby daleko, bo zastąpiłyby mu drogę olbrzymy alpejskie. Chociażby zmogło pierwsze, niższe pasmo, pokryte dębem i jodłą, powstrzymałoby je drugie tak wysokie, iż na jego nagich, nietopniejącym nigdy śniegiem zbielonych szczytach, nawet kosodrzew nie mieszkał.