Sam wikaryusz Wedyancyi, gorliwy wyznawca bogów narodowych, nadbiegłby osobiście z Cemenelum[1], ażeby ukarać świętokradców.
Ale nad każdym ruchem Fausty czuwało tyle oczu podejrzliwych, iż nikt, kto należał do jej bezpośredniego otoczenia, nie mógł się do niej zbliżyć. W domu śledziła ją ciągle służba żeńska; w lasach, w górach szedł za nią Teodoryk z uporem cienia. Uprzejmy, usuwający z pod jej stóp najdrobniejszy kamień, stawał się opryskliwy i bezwzględny, gdy chciała przekroczyć granice, zakreślone przez niego.
I dziś był obok niej. Trzymał się wprawdzie przez szacunek dla kapłanki i patrycyuszki w pewnem oddaleniu, lecz nie spuszczał z niej oka.
— Noc kładzie już zimną rękę na góry i doliny — odezwał się — i zaciera ścieżki leśne.
— Chłód nocy nie zatrważał cię, gdy wiozłeś mnie manowcami, jak zbrodniarz łup skradziony — odpowiedziała Fausta.
— Sługą jestem, pani — bronił się Teodoryk glosom pokornym.
— I występek sługi obraża bogów.
Fausta zakreśliła ręką koło szerokie.
— Na niebie i ziemi panuje pokój — mówiła — przyroda jest zawsze czysta, tylko między ludźmi nie ma pokoju i nie ma uczuć czystych.
Podała Prokopiuszowi jeden z pargaminów i wskazawszy mu palcem miejsce, podkreślone czerwoną farbą, rozkazała:
— Czytaj!
- ↑ Cemenelum — dzisiejsze Cimiez pod Nizzą.