Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/124

Ta strona została przepisana.

— Wstrętem przepełnia duszę moją twój widok — zawołała. — Oddal się, nędzny szpiegu i strzeż mnie odtąd jeszcze pilniej, wiedz bowiem, iż użyję całej przebiegłości niewieściej, aby się uwolnić z pod twojej opieki.
Chwiejnym krokiem, wysunął się stary Alleman z dziedzińca.
Fausta, przymknąwszy powieki, ułożyła się wygodnie na sofie.
Już minął miesiąc, kiedy ją Teodoryk porwał z drogi tiburtyńskiej. Pędził z nią nocami, okrążając miasta i osady. Ilekroć skrzyżował się z jakim wozem lub zbliżał się do mieszkań ludzkich, zatykał jej usta płaszczem. W górach Wcdyancyi otoczył ją siecią czujnych spojrzeń i nieprzyjaznem milczeniem. Bez jego wiedzy nie było jej wolno przestąpić progu willi. Nawet w domu chodziły za nią wszędzie oczy ukryte. Z po za kotar i filarów śledziły ją niewolnice.
Oprócz Prokopiusza i Teodoryka nie rozmawiał z nią nikt. Służba żeńska odpowiadała tylko na zapytania; Allemanowie udawali, że nie rozumieją języka łacińskiego.
Odcięta od świata, nie miała Fausta żadnych wiadomości z Italii. A myśli jej szły ciągle do Rzymu, który opuściła w ciężkiej godzinie. Płonież jeszcze święty ogień na ołtarzu Westy? Może leje się już krew jej braci, może sypią się domy bogów narodowych w gruzy...
Nad „wiecznem miastem” płacze skarga narodu dławionego, a ona, patrycyuszka i westalka, dysputuje z Galilejczykiem, wrogiem jej ojczyzny, jak na-