Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/127

Ta strona została przepisana.

Z po za filarów wysunęła się młoda niewolnica. Zbliżywszy się do sofy, skrzyżowała ręce na piersiach i czekała na zapytanie pani.
Przez kilka chwil przypatrywała się Fausta niewolnicy, jak gdyby jej nie poznawała. Potem wyrzekła łagodnie:
— Co rozkazuje mi Teodoryk przez twoje usta, Lykaris?
— Ty wiesz, pani, że wieczerza czeka na Twoją, Świątobliwość — odpowiedziała Greczynka.
— Żółć mnie dziś nakarmi — mówiła Fausta z gorzkim uśmiechem na ustach. — Zawołam cię, gdy uczuję potrzebę spoczynku.
Cichą stopą, jak przyszła, oddaliła się niewolnica.
Fausta przymknęła znów powieki i snuła dalej nić myśli bolesnych.
Bezbarwne było jej życie i pozbawione ciepła, mimo blasku zewnętrznego. Możni chylili przed nią głowy, ubodzy padali w proch, ale żadne ramię drżące nie objęło jej dotąd i nie przygarnęło do piersi, kipiącej namiętnością. Tylko on jeden...
Fausta otworzyła oczy szeroko, przerażona obrazem, który wypełzł z najskrytszych zakątków jej serca, aby się odbić na źrenicy.
Ton obraz ścigał ją z cierpliwością pragnień tajemnych. Odżegnywany bezustannie, odtrącany z pogardą, chował się, usuwał, bladł, lecz w chwilach samotnych wracał, kusząc Faustę obietnLcą szczęścia.
Zima życia nie wystudziła jeszcze jej krwi. Pod suknią kapłanki i patryotki biło młode serce nie-