wieście, wspinające się przeciw okrucieństwu obowiązków.
Daremnie przekonywała się Fausta, że Fabricyusz znieważył ją, zbezcześcił, zasłużył na jej nienawiść. Odważny żołnierz, który nie wahał się dla jej miłości wtargnąć do Atrium Westy, chociaż wiedział bardzo dobrze, czem Rzym płaci za takie zuchwalstwo; który podjął dla niej walkę z tradycyami długich wieków i chciał ją zmusić do uległości, był jej niewieściemu sercu bliższy, aniżeli to przed sobą przyznać chciała. Patrycyuszka rzymska uwielbiała siłę i stanowczość męską.
I bywało, że Fausta, wsłuchana w szum morza, przypominała sobie bez wstrętu wszystkie szczegóły owej nocy jesiennej, w której jej Fabricyusz wyznał swoją miłość, że powtarzała sobie z uśmiechem szczęśliwym jego słowa gorące, ogrzewając się przy ich płomieniu. On jeden mówił do niej językiem namiętności, kochał ją bez miary, nad własne życie...
Chwile to trwały krótko, lecz gdyby się Fabricyusz był ukazał wówczas nagle przed Faustą, gdyby ją był objął drżącem ramieniem i przygarnął do piersi rozfalowanej...
Fausta podniosła się z sofy.
Wojewoda mógł stanąć przed nią dziś, jutro. Nie na to porwał ją z Rzymu, aby go od niej przedzielały góry i morze. Przybędzie on niezawodnie wkrótce do kryjówki swojej branki. Jeśli tego dotąd nie uczynił, powstrzymują go prawdopodobnie tylko bardzo ważne przeszkody.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/128
Ta strona została przepisana.