Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/133

Ta strona została przepisana.

opieszałych w służbie na chłostę i tortury, zaś krnąbrnych niewolników na pal i szubienicę. Łzy, jęki, kurcze przedśmiertne nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Dlaczegóż więc ścigała go teraz, gdy zostawał sam z sobą, sina, boleśnie wykrzywiona twarz Simonidesa, dlaczego patrzyły na niego podczas modlitwy straszne, krwią nabiegłe oczy?
Bo Grek wezwał w chwili konania Chrystusa, a Chrystus był początkiem i końcem każdej myśli Fabricyusza.
Chrystusowi zawdzięczał syn barbarzyńcy nietylko wiarę prawdziwą, nietylko obietnicę królestwa niebieskiego, lecz także stanowisko, jakie zajmował w cesarstwie. Bez Chrystusa, którego nauka złamała wyłączność starego świata, zburzywszy mur przywilejów obywateli rzymskich, nie byłby Alleman nigdy wojewodą Italii. On zrównał go z arystokracyą najsławniejszego narodu, wyniósł go po nad „panów świata,” uczynił ich rozkazodawcą.
Ten praktyczny skutek posłannictwa wiary chrześciańskiej rozumiał wczorajszy barbarzyniec bardzo dobrze, gdyż korzystał z jego owoców. I rozumiał, iż wyznawcy nowej nauki, zagrożeni jeszcze przez pogan, powinni tworzyć jedno bractwo, złączone wspólnością celów. Żołnierz znał siłę zwartych szeregów.
A on, posłuszny syn Chrystusa, zamordował chrześcianina...
Zgrzeszyłże przeciw swojemu Bogu, zdeptawszy brudnego robaka?