Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/134

Ta strona została przepisana.

Miotany niepewnością, zagłębił się Fabricyusz po raz pierwszy w życiu w świętych księgach swojej wiary. Wprawdzie uczono go kiedyś, w latach dziecięcych, przykazań Chrystusowych, lecz było to lak dawno, iż o nich zapomniał.
Dziwnym językiem przemawiały do niego pisma Apostołów i Ojców Kościoła. Na każdej stronnicy spotykał się z zasadami, które gromiły jego zaciekłość. Słodkie słowa miłości i przebaczenia sączyły z pargaminów, tak wręcz przeciwne temu, co on za swój obowiązek uważał, iż jego zdumione myśli stanęły na rozstajnych drogach wątpliwości.
Możliweż, by on, który się mienił być gorliwym wyznawcą nauki Chrystusowej, rozmijał się ciągle z jej przykazaniami? Jakże się to stało? On tego nie chciał, pragnął szczerze wysłużyć sobie na ziemi królestwo niebieskie i był przekonany, że wykonywał ściśle przepisy swojej wiary. On kochał prawdziwie Boga nowych ludów.
Więc jego nienawiść do pogan, zapalczywość żołnierska, pogarda motłochu, miłość nawet do Fausty miałyby być grzechem, występkiem? Więc powinien rzucić od siebie miecz, rozebrać się z bogatych sukien, uznać; w niewolniku brata, znosić cierpliwie zniewagi innowierców, wydrzeć z serca obraz kobiety ukochanej?
W duszy Fabricyusza podniosła się zawierucha. Pojęcia żołnierza, odziedziczone instynkty barbarzyńcy, pragnienia młodości, niepokoje chrześcianina — mieszały się z sobą. kłębiły, wirowały, rzucając jego sumieniem, jak burza okrętem.