Przed godziną?... Coś ważniejszego od codziennych spraw urzędowych przywiodło Flawiana do chrześcianina.
Fabricyusz rozmawiał umyślnie dłużej ze służbą, aniżeli to zwykle czynił. Chciał ochłonąć z przykrego wrażenia. Nawet drgnięcie powiek nie powinno wzbudzić podejrzeń Flawiana.
Stłumiwszy w sobie niepokój, wszedł do sali przyjęć.
Flawianus, który przypatrywał się z uśmiechem ironicznym malowidłom, przedstawiającym walkę Dawida z Goliatem, zaczął bez żadnego powitania:
— Domyślasz się, wojewodo, iż tylko wielka troska mogła mnie zmusić do przestąpienia twojego progu.
— Rozkazuj, prefekcie — rzekł Fabricyusz.
Wskazał ręką na sofy, lecz Flawianus nie skorzystał z jego uprzejmości. Stojąc, mówił, utkwiwszy wzrok w twarzy gospodarza.
— Żałoba Rzymu nie może być obcą tobie, który śledzisz nasze ruchy z uwagą wroga. Ty wiesz, że nieszczęście, jakie spotkało Faustę Auzonię, zasmuciło wszystkich wyznawców bogów narodowych.
Tak niespodziewanie spadły te słowa na Fabricyusza, iż zburzyły jego sztuczny spokój. Czując, że gorąca krew zalewa mu czoło, podszedł szybko do drzwi i przywołał szatnego. Odpinał długo miecz, zdejmował wolno z szyi złoty łańcuch. Broń i oznakę zaszczytną oddał niewolnikowi dopiero wtedy, kiedy ochłonął.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/137
Ta strona została przepisana.