Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/139

Ta strona została przepisana.

Fabricyusz milczał. Napadnięty znienacka, bez przygotowania, szukał wyjścia z matni. Złego, co słyszał, odgadł, że prefekt albo znał już, albo domyślał się sprawcy gwałtu. Ktoś zdradził tajemnicę. Czyby Teodoryk nie zdążył uprzątnąć świadków niepotrzebnych?
— Przysięgnij na krzyż twojego boga, iż nie wiesz nic o złoczyńcach, którzy obrazili tak ciężko naród rzymski — badał Flawianus. — Uwierzę przysiędze chrześcianina i Allemana.
W duszy Fabricyusza walczyła obawa przed zemstą Rzymian z uczciwością barbarzyńcy i sumieniem chrześcianina. Gdyby przysiągł, zyskałby na czasie. Mógłby Faustę ukryć w innem miejscu.
— Przysięgnij! — nalegał Flawianus.
Ale krzywoprzysięstwo zamknęłoby przed chrześcianinem bramy królestwa niebieskiego.
Fabricyusz podniósł głowę dumnie. On nie zdradzi swojego Boga przed poganinem, choćby miał wierność życiem przypłacić.
— Tylko imperator lub król Arbogast mają prawo żądać odemnie przysięgi — odpowiedział. — Nie ty jesteś moim sędzią. Jeśli Kajus Juliusz odnalazł kryjówkę Fausty Auzonii, poślij swoich szpiegów, a dowiesz się wkrótce, czy domyślność nie omyliła pretora.
— Niewinni nie lękają się przysięgi.
— Szukaj winnego!
— Już go znalazłem.
— W takim razie czyń, co do ciebie należy.