Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/147

Ta strona została przepisana.

Biskup siedział nieruchomy, z przymkniętemi powiekami. Z jego bladej, spokojnej twarzy nie można było nic wyczytać.
— Powiedz, ojcze świątobliwy, że nie obraziłem ciężko Dobrego Pasterza, zabijając tego szpiega. Wszakże był to tylko nędzny, brudny, jadowity robak, który urodził się na to, aby go stopa odważnego męża zdeptała.
Biskup potarł ręką czoło.
— Stoi napisano — zaczął: — „Słyszeliście, iż rzeczono Starym: nie będziesz zabijał, a ktobykolwiek zabił, będzie winien sądu.” Mówisz, że Simonides był tylko nędznym robakiem? A ty czemże jesteś przed majestatem Boga, który rozkazuje słońcu, ziemi i gwiazdom? Czemże twoja siła, twoja młodość, twoje godności w obliczu Przedwiecznego Stwórcy? Cięcie miecza, pchnięcie włóczni, celna strzała złamią twoją dumę, iż słabszym będziesz i nędzniejszym od niemowlęcia. Jako żołnierz, powinieneś znać nicość człowieka. Śmierć druzgotała w twoich oczach najodważniejszych, ciskała pod kopyta koni najpotężniejszych, urągając purpurze słynnych wodzów i monarchów. Mówisz, że Simonides urodził się na to, aby go stopa odważnego męża zdeptała? Tyżeś go stworzył, tchnął w jego ciało duszę, posłał go na ziemię? Zkąd mogłeś wiedzieć, że nasz Pan, Jezus Chrystus, chciał nagłej śmierci tego szpiega? Bóg miłosierdzia nie pragnie zguby najzatwardzialszych grzeszników i cieszy się z pokuty nawet ojcobójców. Ciężko zawinił przeciw Jego dobroci, kto nie pozwolił upadłej duszy wznieść się