Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/154

Ta strona została przepisana.

Fabricyusz milczał.
Co mu Ambrozyusz mówił, powiedział sobie sam niejednokrotnie, miłość jednak rozpaliła w jego sercu dziewiczem ogień tak potężny, iż w blasku tych żarów spłowiały obowiązki jego urzędu.
Miałżeby się cofnąć z drogi, kiedy mu się zdawało, że zbliżał się już do kresu swoich pragnień? Miałżeby się wyrzec Fausty, z którą zrosły się wszystkie jego myśli? Tego nie może żądać od niego nikt, nawet Ambrozyusz.
Biskup wyrzucał mu gwałt, ale każdy z mężów odważnych uczyniłby to samo, co on. Ludzie jego czasu, rasy i zajęcia podziwiali zuchwalstwo. Tylko kapłani gromili gwałtowność.
Ambrozyusz znał te harde dusze najnowszych Rzymian, noszących pod suknią cywilizowanego narodu upór barbarzyńców. Milczenie Fabricyusza było dla niego wskazówką dostateczną. Odgadł, że Alleman poświęci nawet przyjaźń imperatora dla swojej miłości. Jeden tylko Chrystus łagodził samolubstwo tych natur nieugiętych.
Przeto podniósł się z krzesła i rzekł głosem rozkazującym:
— Twój towarzysz pojedzie natychmiast do Wedyancyi i uwolni Faustę Auzonię!
— Nie odbieraj mi mojego szczęścia, ojcze świątobliwy — prosił Fabricyusz. — Będę pokutował, jak niewolnik, będę błagał o modlitwę celnika, poborcę, lichwiarza, będę służył sługom sług moich, ale zostaw mi Faustę.
— Jeśli Fausta Auzonia nie wróci do Rzymu, zamknę przed tobą wszystkie kościoły chrześciaństwa!