Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/156

Ta strona została przepisana.

— Jakiem prawem targa ten dumny kapłan przędzę twojego szczęścia? — gniewał się żołnierz. Sprawy twojego serca są twoją wyłączną własnością.
— Przez usta świątobliwego biskupa mówi Chrystus — odpowiadał chrześcianin.
Wtem przystąpił do Fabricyusza strażnik allemański, który mu towarzyszył z Rzymu.
— Kuryer Teodoryka czeka na Twoją Znakomitość — rzekł.
— Kuryer?... Teodoryka?... — mówił Fabricyusz, jak przez sen. — Gdzie?... Skąd?...
— Teodoryk kazał mu jechać na Medyolan, aby nie zwracał na siebie uwagi szpiegów prefekta pretoryum. Poznałem go i zatrzymałem.
— Czy mówił ci, z czem go Teodoryk posłał?
— Teodoryk prosi o innego stróża.
— Dlaczego? — fuknął Fabricyusz.
— Starzec pragnie przed śmiercią ucieszyć gasnące oczy widokiem swoich wnuków.
— Głupiec!
Fabricyusz zerwał się z ławy.
— Spiesz na pocztę po świeże konie! — rozkazał.
Niebezpieczeństwo, grożące jego miłości, przesłoniło mu Ambrozyusza. Chrystusa przebłaga, przejedna później, a teraz...
W pól godziny potem leciało trzech jeźdźców drogą do Genui.
Przodem pędził Fabricyusz.