Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Od kilku dni śledziły kryjówkę Fausty Auzonii jakieś oczy niepotrzebne. Ów śpiew grecki powtórzył się jeszcze raz, wczoraj znalazł Prokopiusz na drzewie dzikiej róży czerwone jedwabne nitki, dziś widział jeden z Allemanów nad brzegiem morza gromadkę zbrojnych mężów. Psy ujadały od samego rana, wyrywając się w góry.
Teodoryk przeczuwał, że niepochwytne postacie, krążące naokoło domu, pozostawały w związku z Faustą Auzonią. Zbyt znaczną osobistością była dziewica Westy, aby jej współwyznawcy mogli o niej zapomnieć. Szukali... znaleźli... i będą się starali odebrać swoją własność.
Gdyby Teodoryk znał sity nieprzyjaciół, czekałby na nich spokojnie. Skały starczyły mu za sto mężnych ramion.
Lecz ukryty wróg, skradający się ostrożnie do willi, straszył go swoją tajemniczością.
Rozważywszy niepewność położenia, postano wił Teodoryk cofnąć się w góry, rozbić namiot gdziekolwiek i wysłać drugiego kuryera do wojewody.
Noc bezksiężycowa sprzyjała ucieczce. Niebo pokryły ołowiane chmury, które nadciągnęły przed wieczorem od strony Korsyki.
Teodoryk wsłuchiwał się w ciszę się nocy, usiłując wyłowić z niej bystrem uchem dziecka natury szmery podejrzane... Jednostajnego szumu drzew nie mącił żaden szelest obcy.
Kiedy tak stał, wpatrzony w czarną otchłań gęstych ciemności, zakwilił skowyt psa.
Płacz zwierzęcia, zrazu rzewny, jakby bojaźliwy, nabrzmiewał jękiem, stawał się pełniejszy, gło-