śmiertelnikowi rozkosz wierną. Bądź kobietą i spojrzyj w swoje serce.
Fausta była w tej chwili więcej kobietą, aniżeli tego pragnęła. Patrzała w swoje serce, a co w niem dostrzegła, przepełniało ją trwogą: na jego dnie nie znalazła nienawiści do Fabricyusza.
Przelękła się samej siebie... Obejrzała się błędnym wzrokiem dokoła, szukając pomocy... Sypialnię zalegała duszna cisza, zmącona tylko przyspieszonym oddechem wojewody.
Uciekać?... Dokąd?... Zewsząd otaczały ją ściany więzienia. Nikt nie nadbiegłby na jej wołanie. Znajdowała się w niewoli, oddana na laskę i niełaskę zdobywcy.
A ten zdobywca zarzucał na nią kajdany takie lekkie, takie miłe. Słodkiem słowem miłości, drogiem każdemu sercu niewieściemu, krępował jej ruchy, usypiał jej czujność.
— Nie odtrącaj mnie od siebie — błagał Fabricyusz, przypadłszy do jej kolan.
Pochwycił jej rękę, przycisnął ją do warg rozpalonych — objął jej kibić, przygarnął ją do siebie.
Fausta chciała się podnieść, odsunąć się, uwolnić się z jego uścisku, lecz już przeszły na nią płomienie jego ramion, ogarnęły ją, sparaliżowały. Przebiegł ją dreszcz nieznanej dziewicy rozkoszy.
Przymknęła powieki, opuściła głowę.
Fabricyusz porwał ją w objęcia, jak porywa ptak drapieżny łup upolowany, tulił ją do siebie, całował jej włosy, oczy, szyję.
— Moją jesteś, moją, moją! — powtarzał.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/164
Ta strona została przepisana.