Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/167

Ta strona została przepisana.

zapaliły w mojem sercu grzeszną miłość do wroga Rzymu, wydarłabym to serce nieposłuszne z piersi i patrzałabym w chwili konania obojętnie na jego drganie — gdyby się myśli moje zlały z zuchwałemi pragnieniami barbarzyńcy, rozbiłabym, czaszkę bez wahania, aby w niej zgasła raz na zawsze pokusa nikczemna. Nienawidzę ciebie, uwodzicielu, gardzę tobą, barbarzyńco, niewolniku swoich namiętności.
Zdumiony słuchał Fabricyusz słów obelżywych. Wypadały one z ust Fausty szorstkie, gwałtowne, jak groźba męża.
Byłaż to ta sama kobieta, która drżała w jego objęciach, zarumieniona, oddana?
Zrozumiał nareszcie przyczynę rozpaczy Fausty: kapłanka Westy zmogła niewiastę.
— Stwórca wszelkiego żyjącego stworzenia dał śmiertelnikom miłość jako nagrodę za trud życia — przekonywał jeszcze. — Dlaczego chcesz dla mar przeszłości pozbawić siebie i mnie najwyższego szczęścia ziemi?
Wyciągnął znów ręce do Fausty, usiłując ją objąć, lecz ona, wyrwawszy mu z za pasa sztylet, przyłożyła jego ostrze do swojej piersi.
— Nie zbliżaj się — zawołała — jeśli nie chcesz, żeby krew kapłanki spadła na twoje sumienie!
Fabricyusz cofnął się, przerażony.
Więc tęsknota wielu miesięcy, trwoga ostatnich tygodni, niepokój duszy, groźba Ambrozyusza — były trudem daremnym, więc dla miłości niewynagrodzonej, dla widziadeł bezsennych nocy zamordował Simonidesa, sprzeniewierzył się obowiązkom namiestnika cesarskiego?