Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/171

Ta strona została przepisana.

Napastnicy nie brali widocznie nigdy udziału w nocnej wyprawie, zamiast bowiem zgasić pochodnie i rozrzucić się szybko, aby zmylić czujność przeciwnika, skupili się w pełnem oświetleniu, odsłaniając nieroztropnie siebie i położenie.
Dolina rozszerzała się w tem miejscu w równą płaszczyzną, co ułatwiało rozpęd konnicy.
Widział to Fabricyusz i uśmiechnął się lekceważąco.
Od czarnej masy zaczęły się odrywać drobne gromadki. Rozchodziły się one w dwie strony, rozwijając się w łańcuch.
Fabricyusz przywołał swoich Allemanów.
— Otoczymy karetę i wpadniemy na tych głupców, zanim skleją półkole — mówił do nich głosem przyciszonym. — Wozy ze sprzętami zostawić.
Wtem odezwał się znów Konstancyusz Galeryusz:
— Jeżeli oddasz Faustę Auzonię dobrowolnie, nie ściągniemy ręki na twoją głowę. Sprawidliwość króla Arbogasta ukarze cię dostatecznie za naszą krzywdę.
Odpowiedziało mu milczenie.
— Jesteście gotowi? — pytał Fabricyusz swoich Allemanów.
— Rozkazujcie, wojewodo!
— Gdzie Teodoryk?
— Strzeże z Hermanrykiem tyłu karety.
— Dobrze... Baczność!
Podniósł miecz do góry.
— Za mną!