I chłodno odpowiedział Walentynian:
— Witaj, królu!
Przez kilka chwil spoglądał Arbogast na Walentyniana, potem rzekł:
— Nie przychodzę po nagrodę za zwycięstwo, odniesione nad wrogami cesarstwa, bo spełniłem tylko to, co do mnie należało. Staję przed tobą, boski imperatorze, ze skargą na komesa Gallii, który odmówił mi posiłków w chwili ciężkiej. Oddaj komesa w moje ręce, abym go mógł ukarać podług praw, obowiązujących legiony rzymskie.
— Komesa Gallii posłałem wczoraj na pogranicze Recyi z rozkazem poskromienia barbarzyńców — odparł Walentynian.
Czoło Arbogasta sfałdowało się, tworząc powyżej nosa głęboką pionową bruzdę.
Obrzucił wzrokiem pytającym świtę imperatora. Na wszystkich twarzach dostrzegł uśmiechy szyderskie, we wszystkich oczach widział płomień nienawiści.
Imperator powierzył nieposłusznemu komesowi bez jego wiedzy obronę zagrożonego pogranicza, znieważył go, upokorzył rozmyślnie. Więc obawy, wyrażone przez Kaja Juliusza, nie były podstępem rzymskiego patryoty, usiłującego poróżnić naczelnego wodza z rządem chrześciańskim? Walentynian chciał go odsunąć w istocie od steru państwa?...
— Z Totonis poszli kuryerowie do Wienny z wiadomością o winie komesa Gallii. Czyby ich nie dopuszczono przed oblicze Twojej Boskości? — zapytał Arbogast.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/179
Ta strona została przepisana.