Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/184

Ta strona została przepisana.

kom wyznania galilejskiego nie powierzać straży nocnych.
Lotem wichru przebiegła nad miastem wiadomość o buncie Arbogasta. Roznosili ją dworacy, którzy uciekali z pałacu, jak z domu płonącego. Na ulicach ustał ruch dnia roboczego. Kupcy zamykali z pośpiechem sklepy, lektyki i rydwany chroniły się pod dach bezpieczny, żołnierze gromadzili się w koszarach.
Piękna, wesoła Wienna zmieniła się w przeciągu godziny w cmentarzysko. Zdawało się, że wszelkie życie zastygło w uroczej rezydencyi imperatorów.
Bo nie poraz pierwszy patrzał biały gród nad Rodanem na walkę o koronę. Tu przebywał Gracyan, zanim nienawiść zwolenników dawnego porządku przecięła jego młode lata; stąd wychodził Maksymus na pole nieszczęśliwe.
Za każdym razem lała się krew winnych i niewinnych. Wojna domowa nie oszczędzała nikogo, drapieżniejsza od głodnych mieszkańców lasu.
Milczenie oczekiwania spowiło miasto. Nikt nie śmiał zaspokoić ciekawości. Nawet lekkomyślny motłoch, drwiący zwykłe z niebezpieczeństwa, zaszył się w swoich norach, przerażony gniewem Arbogasta.
Gniew obrażonego króla odzywał się już ponurym głosem tub rzymskich i rogów frankońskich. Pustemi ulicami pędzili trębacze wzywając żołnierza do obozu.
W domach chrześcian polecali naczelnicy rodzin troski swoje miłosierdziu Boga Ukrzyżowanego.