Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/186

Ta strona została przepisana.

jał, nie znalazłaby jego bezwzględna duma ucha pobłażliwego.
Pękł łańcuch wzajemnych zobowiązań, łączący króla Franków z Wienną i Konstantynopolem. Rzym był odtąd naturalnym sprzymierzeńcem Arbogasta, zaś on stał się z konieczności jego tarczą.
— Sto białych jałowic poślę kapłanom Hermesa — obiecywał Juliusz — on to bowiem dał myślom moim przebiegłość, a językowi giętkość. Gdyby nie twoja niezręczność moglibyśmy wrócić do Rzymu. Nie jesteśmy już w Wiennie potrzebni. Resztę zrobi za nas dzielność żołnierska Arbogasta.
— Któż mógł przypuszczać, że sam Fabricyusz zagrodzi mi drogę do kryjówki kapłanki? — bronił się Galeryusz.
— Dobry dowódca powinien być na wszystko przygotowany. Lecz nie mówmy już o twojej nieudanej wyprawie. Będziesz na przyszłość ostrożniejszym — odparł Juliusz.
— Zawiesiłbym w kaplicy Jowisza na Kapitolu szczerozłote votum, gdybym mógł spotkać jeszcze raz Fabricyusza. Sromotna porażka drwi ze mnie w snach nocnych.
— Zemstę odłóż na później, a teraz myśl nad sposobami wydostania Fausty Auzonii ze szponów Fabricyusza, bez kapłanki bowiem nie możemy wrócić do Rzymu.
— Nie domyślam się nawet, dokąd się wojewoda udał z Faustą Auzonią — rzekł Galeryusz. — Wiem tylko, że oddalił się w stronę Cemenelum, ale z Julią Augustą łączy się tyle dróg, iż mógł gdziekolwiek zboczyć.