Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/188

Ta strona została przepisana.

król Arbogast wysłał za nim najlepszych wyżłów ze sfory Eugeniusza.
Rikomer, rzuciwszy senatorowi ukośne, nieufne spojrzenie, oddalił się wolno.
Kiedy go domy bocznej ulicy zakryły, odezwa! się Juliusz do Galeryusza:
— On zna kryjówkę Fabricyusza. Trzeba na niego zwrocić uwagę Arbogasta.
Rikomer jechał krok za krokiem, oglądając się ciągle, czy go kto nie śledzi. Dopiero za bramą miasta puścił się galopem ku Rodanowi.
Wzdłuż rzeki, w wonnych klombach rozkwitłych ogrodów, świeciły białe wille. Do tych zacisznych gniazd nie doszedł jeszcze odgłos tub i rogów. Dzieci bawiły się wesoło na trawnikach, niewolnicy wygrzewali się przed portykami w ciepłem słońcu majowem!
O dwie mile rzymskie od Wienny, w lasku akacyowym, który robił z daleka wrażenie dużego bukietu z kwiatów różowych, stał dom, otoczony wysokim parkanem.
Tu zatrzymał się Rikomer.
Zeskoczywszy z konia, wbiegł szybko do ogrodu.
— Gdzie ten rycerz, który przybył wczoraj nocą? — spytał odźwiernego.
— Gość Twojej Znakomitości chłodzi się przy fontannie — odpowiedział sługa.
Rikomer udał się na miejsce wskazane.
Na ławce kamiennej, pod rozłożystą lipą siedział Fabricyusz z głową, ukrytą w dłoniach. Był