Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/194

Ta strona została przepisana.

szym od nędzarza, wyciągającego do przechodniów rękę przed portykami świątyń. Wypadki ostatnich tygodni przygniatały go ciężarem, mocniejszym od jego gwałtowności. Zabójstwo Simonidesa, ucieczka z Rzymu, pogarda Fausty, śmierć Teodoryka podkopały już jego dumę. Złamały ją ostatecznie groźba Ambrozyusza i klęska Walentyniana.
Nieszczęście zaczęło go zbliżać do istoty nauki Chrystusowej, którą uważał dotąd tylko za sztandar nowych ludów w walce z wyłącznością rzymską.
— Nie kochałem cię, Baranku Miłosierny — spowiadał się przed sobą — zawiniłem przeciw Twojej dobroci. Powiedz mi, co mam uczynić, aby się drzwi Twoich domów znów przedemną otworzyły?
Zdawało mu się, że słyszy nad sobą glos Ambrozyusza, który napominał: „Zgrzeszyłeś pychą i gwałtownością — zmażesz grzech pokorą i łagodnością.”
— Będę pokornym i łagodnym — ślubował Fabricyusz.