Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/202

Ta strona została przepisana.

— Zostaw mnie na stanowisku, na którem jestem pożyteczny tobie i państwu. Obcą jest mi sztuka rządzenia.
— Ale nie obcą jest ci sztuka podpisywania pargaminów urzędowych. Zmienisz tylko atrament czarny na purpurowy. I nie obcą ci jest także sztuka przemawiania do poselstwa słowem gładkiem. I Walentynian nie czynił więcej, a był naszym boskim i wiecznym panem.
Ostatnie wyrazy podkreślił Arbogast uśmiechem szyderskim.
Teraz zrozumieli i jego podkomendni, dlaczego wybrał Eugeniusza. Mądry król chciał utrzymać istniejący porządek bez narażenia ich i siebie na gniew Teodozyusza.
— Bądź pozdrowiony, boski imperatorze! — zawołali komesowie i wojewodowie.
Lecz żaden z nich nie zgiął kolana.
Bauto wziął z rąk Rikomcra płaszcz cesarski i zbliżył się z nim do Eugeniusza.
Kaprysem przedstawicielów siły zbrojnej na tron wyniesiony retor wzdrygnął się na widok sukni szkarłatnej. Ciekła z niej krew licznych imperatorów. Świeży trup Walentyniana ostrzegał go przed niebezpieczną godnością. On znał lepiej od Franków i Allemanów dzieje Rzymu.
Wyciągnął ręce przed siebie i zawołał z rozpaczą:
— Nie mogę... Jestem chrześcianinem.
— Ty, Galilejczykiem? Nic mi o tem nie mówiłeś — odezwał się Arbogast.