Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/204

Ta strona została przepisana.

— Rozkazuj, boski panie!
Bezradnie spojrzał „boski pan” na króla. Nie znając jeszcze dalszych zamiarów swojego dobrodzieja, nie wiedział, co mu było wolno rozporządzić.
— Twoje doświadczenie wskaże nam drogę, prowadzącą do zabezpieczenia nowego rządu — odezwał się po krótkim namyśle.
— Należy przede wszystkiem pozyskać życzliwość Teodozyusza — mówił Arbogast. — W tym celu odeślemy nasamprzód ciało Walentyniana do Medyolanu, aby je Ambrozyusz pochował w grobowcu imperatorów podług obrządku galilejskiego. Następnie uda się do Konstantynopola poselstwo, które będzie się starało przekonać starszego imperatora, że położenie chwili domagało się natychmiastowego obsadzenia osieroconego tronu. Frankowie nadreńscy zgodzili się tylko na zawieszenie broni, Kwadonie[1] grożą znów najazdem. W takich czasach nie mogą spory o koronę podkopywać jednolitości rządu. Zrozumie to Teodozyusz, zwłaszcza, gdy zostawimy przy nim zwierzchnictwo nad całem cesarstwem.
Nie takiego obrotu rzeczy spodziewali się senatorowie rzymscy. Zwierzchnictwo Teodozyusza utrzymywało w sile jego edykty, druzgoczące ich świątynie.
— Przemawiasz jak Galilejczyk — wtrącił Juliusz.
Komesowie i wojewodowie zmarszczyli brwi, lecz Arbogast odparł bez gniewu:

— Przemawiam, jak doradca imperatora, którego obowiązkiem czuwać nad dobrem państwa.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Kwadowie.