Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/207

Ta strona została przepisana.

w Kuryi senatu posągu zwycięstwa, usuniętego z rozkazu Gracyana.
Boski imperator siedział tymczasem, nie wiedząc, co z sobą począć. Czuł śmieszność swojego położenia, lecz nie miał odwagi do oporu. Przywykły do posłuszeństwa wobec Arbogasta, nie śmiał niepytany ust otworzyć. Kręcił się na krześle, bladł, czerwieniał, odsuwał z czoła wieniec.
Męczyły go uśmiechy komesów i wojewodów, którzy bawili się jego zakłopotaniem.
Zadrżał, kiedy Arbogast rzekł:
— Niech zagrają rogi i tuby i niech się wojsko pokłoni imperatorowi.
Wojska rzymskie miewały swoje kaprysy okrutne. Bywało, że nowy władca nie wychodził żywy z obozu, gdy się żołnierzom nie podobał.
Dokoła namiotu szumiało już, jakby Rodan wystąpił z łożyska.
Wiadomość o śmierci Walentyniana szła od ogniska do ogniska, budząc wszędzie okrzyki radosne. Frankowie i Allemanowie chwytali z pośpiechem włócznie, tarcze i gromadzili się pod sztandarami.
Kiedy się Arbogast ukazał przed namiotem, odezwały się tuby, zagrały rogi, schyliły się przed nim orły cesarskie.
— Bądź pozdrowiony, boski imperatorze! — wołali domownicy, protektorowie, legioniści.
Zanim król mógł przeszkodzić, porwała go straż pałacowa na ręce, posadziła na tarczy i obnosiła po obozie.